Mówi się, że serce nie sługa, że miłość nie wybiera, że jest ślepa. Jak patrzymy na niektóre związki albo na to, co się dzieje po rozstaniu, to zastanawiamy się jak ci ludzie potrafią/potrafili ze sobą funkcjonować skoro pochodzą/pochodzili z dwóch różnych światów.
Na przykład:
ona – Polka ; on – Nigeryjczyk
ona – wyznawczyni liberalnych poglądów ; on – wyznawca konserwatywnych poglądów
ona – zwolenniczka bezstresowego wychowania ; on – zwolennik rządów twardej ręki
ona – katoliczka ; on – muzułmanin
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że porozumienie między tymi dwoma osobami jest niemożliwe. Jednak im te różnice na początku nie przeszkadzają, poznają się, być może nie mówią o sobie wszystkiego – żeby nie wystraszyć drugiej strony, a może nawet nie zdają sobie sprawy, że coś konkretnego mogłoby być szokiem dla partnera. Krótko mówiąc są sobą zauroczeni, zakochują się (często od pierwszego wejrzenia), a potem gdy poznają się lepiej, gdy razem pomieszkają, wspólnie pożyją – równie szybko się odkochują.
Ja osobiście jestem sceptycznie nastawiona do związków między osobami pochodzącymi z różnych krajów, kultur, religii. Nie mówię też, że jestem im przeciwna. Uważam jednak, że w przypadku małżeństw mieszanych jest większe prawdopodobieństwo nieporozumień wynikających właśnie z rozmaitych różnic. Często jest tak, że nawet jeśli partnerzy świetnie dogadują się przez jakiś czas, to potem te różnice hurtowo ujawniają się, a nawet pogłębiają. Choćby w najprostszych codziennych sytuacjach prędzej czy później dochodzi do nieporozumień, bo u niej w domu zawsze robiło się tak, a u niego inaczej, bo jego nauczyli postępować w taki sposób, a ją w inny. Czy będą tego chcieli, czy nie, sposób, w jaki zostali wychowani, kultura, w jakiej dorastali – jest w nich głęboko zakorzeniona. Każde z nich będzie dążyło do zachowywania się w taki sposób, jaki zna, jaki wyniosło z domu. Oczywiście można iść na kompromis. Tylko w przypadku związków/małżeństw mieszanych tych kompromisów potrzeba by o wiele więcej. A gdy w planach jest dziecko, to już w ogóle należy przedyskutować bardzo dużo kwestii wcześniej…
Może to wszystko, o czym piszę nie byłoby tak drastyczne, gdyby dotyczyło osób pochodzących przynajmniej z tego samego kontynentu. No i znaczenie też ma to w jakim państwie się mieszka, jeśli któreś przebywa jakiś czas za granicą, to czy zamierza osiedlić się tam na stałe, ile czasu już tam jest i czy odpowiada mu życie, w takim kraju, z takimi zasadami.
Jak już wspomniałam wcześniej, nie jestem przeciwniczką takich kontaktów, bo wiem, że są też udane związki i szczęśliwe małżeństwa. Chcę jednak podkreślić, że warto poobserwować się nawzajem, spędzić ze sobą dużo czasu, zobaczyć jak się ta druga strona zachowuje w rozmaitych sytuacjach, względem różnych osób, przeprowadzić wiele rozmów, a dopiero potem podejmować decyzje, które będą wiążącymi, które wpłyną na całe dalsze życie. Dodam jeszcze tylko, że to akurat dotyczy wszystkich związków bez względu na to, kim są osoby, które je tworzą.
Dopełnieniem mojego wpisu niech będą słowa ks. M. Malińskiego, którego książkę w tym roku czytałam, oto one: „cudzoziemiec wzbudza zainteresowanie jak każda egzotyka. Do gamy wartości, które posiada, dochodzi to, że przyszedł z innego świata. A ten inny świat jest ciekawszy, intrygujący, pociągający. Potrafi przysłonić masę niedostatków charakterologicznych i intelektualnych. One wyjdą, ale za późno. Wtedy, gdy opadnie to, co się nazywa urokiem zagranicy”. I jeszcze jeden cytat: „trzeba ściągnąć swoją skórę i wciągnąć tamtą”. Myślę, że coś w tym jest.
Jakie jest Wasze zdanie? Znacie jakieś historie z dobrym bądź złym zakończeniem?